co z tym dzieckiem
no i co
z tymi marzeniami które
chciałeś zamieniać na plany
co z tymi
serca drgnieniami które
przypominały ci
że żyjesz
no i co
z tymi marzeniami które
chciałeś zamieniać na plany
co z tymi
serca drgnieniami które
przypominały ci
że żyjesz
szli
zamiast sukni i koszuli
zakurzony żołnierski strój
zamiast perfum zapachu
tylko pyłu woń
szli
przekraczając
nadziei granice
za słońca poranny uśmiech
i deszczu na drodze kałużę
za herbatę z cytryną lub bez
i jajecznicę lekko przesoloną
za piosenkę w radiu od której
gęba się uśmiecha jak głupia
od ucha do ucha
to my gonimy w locie sny
marzeniom przywracamy życie
tańcząc kroczymy bez pytań czy
czynimy należycie
to my wprost z drzewa owoc rwiemy
a żyjąc
spalaj się
jak świeca i
dawaj światło
choć czasem
a może
wcale nie chciał zdradzić
tylko zapomnieli o tym
w ewangelii wspomnieć
może go zmusili
wbrew jego sercu które
dziś rano
znalazłem w wannie
martwą biedronkę
i choć to
tylko biedronka
o życiu
pomyślałem mimochodem
każda śmierć jest
jakiegoś smutku
powodem
w kropli łzy
ukryłem cię
na dnie
by znaleźć
cię tam
nie mógł nikt
prócz mnie
jedno twe słowo
zamienić może
czyjś dzień cały w
ponad chmurami podróż
dwa przywiędłe fiołki
w zaczarowany ogród
kakaowca ziarno w
fabrykę czekolady
niełatwo jest
przepraszać za nic
trudniej trochę
za głupiego focha
jednak
najtrudniej chyba
przepraszać
za to
że się kocha
wśród nocnej ciszy
nic już dziś nie słyszysz
zamiast serca swego
głosu co jak
grzyby bez bigosu
bez miłości usycha
na nogę jedną
utyka raz po raz
gdybyś tu był
uśmiechnął byś się i
zapytał jak zwykle o
piosenkę
ja ‚jak się masz’
rzuciłbym i
uścisnął twą rękę
a ty śpij
a ja będę
tu przy tobie czuwać
by sny złe
wokół ciebie
nie zaczęły fruwać
a ty śpij
jeśli wola twa
bym nie mówił już
gdy płonące
skrzypce twe
pokrył biały kurz i
papierosowy dym
gdzieś tam znad chmur
choć niewidoczni
i niesłyszalni
w byciu nieżywym
śmiesznie banalni
są
na widok kwiatów
na pomnikach stawianych
a w Paryżu teraz
na placu przed
Notre-Dame katedrą
okruchów chleba i
dnia wczorajszego szukając
szumem Sekwany trochę
onieśmielone szare
gołębie fruwają
daj mi rękę
pobiegniemy razem
na trzeci peron
wsiądziemy do pociagu
usiądziemy w szóstym
wagonie pomiędzy
Jasiem i Małgosią
wyszedłem
na chwilę z domu
pomiędzy srebrnymi kroplami
deszczu nie chwaląc
się nikomu
ujrzałem Dzwoneczka
w jakimś takim jesiennym
nastroju i szalu spojrzałem
na ławce pod sosną mój
stróż anioł zamiast
chodzić za mną
na wino poszedł znowu
a gdybyś dzisiaj
dowiedział się
że jutro
nie obudzisz się
że herbaty z cytryną
od Matki Boskiej
fosforyzującej
i żaluzjowej
co gdy się z boku
na Jej obraz zerka
z lewej strony inne
niż z prawej przywdziewa ubranie
zachowaj mnie, Panie
odgrzewana zupka chińska
jak najdroższe trufle smakuje
przeterminowana kapusta pekińska
grillowane bakłażany imituje
dżdżownica bezwstydnica
co bez odwłoka
wygląda jak wywłoka
kanapka drwala
co uśmiechem powala
frytki zakręcone
lekko posolone
ice frappe karmelowa
kaw wszystkich królowa
kebab z wołowiną
podany z turecką miną
dajesz mi w prezencie
słońce gorące serce palące
abym potem cieszyć się musiał
płomieniem świecy bladym
oraz księżyca w pełni światło
które rozświetla tak łatwo
duszy ciemny każdy zakamarek
chciał się spotkać porozmawiać
o miłości życiu całym
więc umówił się na plaży
pięknej dosyć z piaskiem białym
wargi jej mówiły wiele
słów o sprawach nieistotnych
choć naprawdę to nikt nie wie
może wcale nie ulotnych
ojcze nasz
który znasz
serca nasze
który mieszkasz
właśnie w nich
w niebie czasem
niech święte będzie
imię Twoje
a nie moje
a Twoje królestwo
i nasze jestestwo
niech ogarnie
gdy Andersena baśnie
czytasz mi nim zaśnie
dzien mój długi zmęczony
do snu mnie kołyszą
elfy księżniczki krasnale
nie,nie proszę cię wcale
o zwykłe zainteresowanie
o baranka narysowanie
za oknem mym
kolorowych świateł miasta
dziesiątki
dom mój
miliony lat świetlnych stąd
zaledwie kilka pięter wyżej
po dachu w palmy cieniu
snuć się zaczynają marzenia
gdy ma łódź
przez życie pędząca
za dużo wiedząca
zapomina
jak płynąć
po wzburzonych falach
wokół mnie tylu ludzi
a jakby nie było nikogo
nie jestem do końca pewien
czy droga ma wciąż jest
mą drogą
miłość ma stara znajoma
dwa serca
w różnym tempie bijące
u mnie już księżyc
u ciebie wciąż słońce
jak my co dzień
z upadku wschodzące
tysiące mil
miliony chwil
niezapomnianych
jest sobie taki dom w którym mieszkania są
nostalgią połączone
gdzie ją odwiedza on całując tak jej dłoń
jak mąż całuje żonę
mieszkańcy wzrokiem swym wlepieni jakby w dym
w ekran telewizora
nie wiedzą czy to dziś czy może jutro już
gdzie sto lat jakby wczoraj
już nie będę
pisał dzwonił
czasu na pytania trwonił
o twe zeszłej nocy sny
o to jak ci płyną dni
czy wieczory twe przypadkiem
nie samotne i ukradkiem
nie znikają gdzieś w otchłani
jak ci ludzie niekochani
a teraz posiedźmy
w ciszy
to co słychać się
nie liczy nawet bicie
naszych serc tylko
to co między
nami jest
nie martwiłbym się czy
się nie przeziębisz
nie czekał jak frajer na
wiadomość czy znajdziesz czas na
pizzę herbatę nic nie robienie
marzeniami się dzielenie
filmów oglądanie
nie obiecywałem ci
ze złota gór
pałacu z chmur
ani że ci zrobię z
pereł sznur kilometrowy
snu mego spełnieniem
delikatnym serca drżeniem
disneyowskim wzruszeniem
nieba darem rymem
niebanalnym
nie będę już powodem
łzy niczyjej co jak
płatek stokrotki spada
delikatnie niezauważalnie
lecz jakby niechcący
jeśli się miało
czyjeś serce całe
i oczy
od ucha do ucha uśmiechnięte
i słowo potrafiące
rozłożyć ręce
niczym skrzydła orła na niebie
i radość miłość nostalgię
wieczór w sobotę
i poranek w niedzielę
a pozostanie tylko cisza
to…
to jest raczej
kurwa niewiele
nie pozwalaj sercu
swemu frajerskiemu
kochać tak bardzo że
już bardziej się nie da
chyba że
liście z drzew spadają
ceny w sklepach rosną
ludzie zamiast
czytać książki
po ebooki sięgają
kubek gorącej herbaty czarnej
jak myśli niepotrzebne
na stole mówi że
znowu za chwilę wzejdzie
słońce trochę zimą gorące
potrzeba nocy by mógł nastać dzień
potrzeba słońca by ujrzeć cień
potrzeba bólu by móc ulgę czuć
trzeba niemocy aby znów móc
farewell oh king
you’re driving away
but we’re still heroes
just for one day
czasem nie wiem sam
jak żyć mam
co mówić mam
w piernikowym szaleństwie
w choinkowym hałasie
między barszczem a sernikiem
między półką z chlebem
a mrożonymi pierogami
przyjdź
kończy się rok kolejny
z tobą choć bez ciebie
twa szkoła ta sama
choć inna zupełnie
czekam na ciebie
wieczór jeden drugi
zamiast z tobą
rozmawiam z kosami
to wszystko
to niby nic
kilkanaście spotkań
kilkadziesiąt rozmów
kto by zrozumiał po co jest księżyc
i Andersena poczytał baśnie
kto by rozmawiał o krasnoludkach
gdy nadejdzie noc
i czarne chmury
przykryją ziemię
jak ciepły koc
zaśpiewam ci tango
nie powiedziałeś mi co to miłość
dlaczego istnieją anioły
nie wyjaśniłeś dlaczego czasem bez sensu
musiałem chodzić do szkoły
i pomyśleć że
mogłoby nie być
pająka w rogu pokoju
deszczu dudniącego w rynnie
niech mój pogrzeb
będzie biały
z białą trumną i kwiatami
wiem babciu
że wciąż czekasz
na spotkanie ze mną
by jak za dawnych lat
rozłożyć talię kart
a przecież mogłeś zmienić zdanie
nie myśląc co
ze światem się stanie
zamiast octu
co od goryczy twarz wygina
mogłeś z Janem napić się wina
gdy myślisz że to już za dużo
że zima nie może
trwać do maja
że Bóg znowu
robi sobie z ciebie jaja
gdy narzekasz że
znów poniedziałek
szósta piętnaście
pospieszny łyk
herbaty gorzkiej jak
jeśli mówisz
że koło w samochodzie
ważniejsze jest
i zostawili Cię
przyjaciele i kumple
ziomki z izraelskiego podwórka
choć mówią że bez serca
że tylko układ krwionośny
sercu memu frajerskiemu
głupiemu naiwnemu dziecinnemu
odejdź
jeśli chcesz
za rok dwa może dziesięć
za Twe
czemuś mnie opuścił
a gdybyś Jezusie
nie chodził po wodzie
tylko surfował
dziś tańczę walca
choć wcale nie potrafię
Aniele Boży stróżu mój
przyjdź do mnie
nie później nie jutro teraz
nie proś mnie
bym zrozumiał
czego się zrozumieć nie da
gdy moja wiara
uciekła gdzie pieprz rośnie
jeśli myślisz
że rzucę wszystko
i ucieknę z Tobą
a gdyby to była prawda
że jest miłość ta wariatka najprawdziwsza
że przez tysiące lat
filozofowie teolodzy humaniści
romantycy poeci idealiści
to nie byli tylko iluzjoniści